Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/079

Ta strona została przepisana.

— Słuchajno, a ten gość, co czeka we dworze!
— Nie zasłaniaj mi światła! mruknął, operując lancetem skórkę młodego.
— Rzekł Diogenes! — zaśmiał się Żuraw. — Ale i chleba nie mamy wcale, i kartofle się kończą.
Milczenie. Ostatnie cięcia — skórka była oddzielona. Rosomak z tryumfem dzieło swe oglądał.
— Nawet mistrz Łastowski pochwaliłby mnie! — rzekł. — Teraz arszenikiem zabezpieczyć i wypychać.
— A masz takie pomarańczowe oczy?
Zastanowił się Rosomak.
— Mam, ale czym zabrał pudełko?
Poszedł do komory, chwilę zabawił.
— Właśnie, że pudełko w biurku we dworze! — rzekł frasobliwie.
— Dzięki Bogu. Z tej racyi może obmyślisz, jakby się do dworu dostać.
Zapalił Rosomak fajkę i z westchnieniem się zdecydował.
— Ano, to pójdę. Napisz mi na kartce jadalne braki. Wezmę ztamtąd furę, i do Tęczowego Mostu fornal przywiezie. Mam w Bogu nadzieję, że ten gość tymczasem się znudził i wyjechał. O dolo ciężka! Trzeba się przebierać i z tego raju iść! Żeby nie to pudełko ze szklanemi oczami, tobym się nie ruszył.
Sprzątnął swe preparaty, przebrał się, dał Panterze moc poleceń i poszedł.
— Jeśli ten gość czeka i zechce parę dni go tam