Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/083

Ta strona została przepisana.

— Okrutnie miło być na wodzie, jak pioruny „łaskają“ — śmiał się Pantera.
— O! już chmury biorą pęd. Zaraz jak tabun rozhulany pójdą. Trzask, ot i z bata błyskawica pali. Będzie taniec!
Zakotłowało w chmurach. Zygzak — błysk — grom padł, wicher skręcił czółno i nagle lunął deszcz — jezioro-niebo stało się jedną masą wody, czarnych chmur, piany, fal, oślepiających błysków i huku, jakby świat cały w drzazgi się rozpadał.
Żuraw począł coprędzej wyczerpywać wodę z czółna, bo tonęło prawie, a Pantera przestał wiosłować i, wyprostowany na nosie czółna, cieszył się ulewą, gromami, nawałnicą, jakby największą przyjemnością.
Nozdrza miał rozdęte, usta roześmiane, oczy iskrzące, na każdy piorun odpowiadał okrzykiem, i hulało mu w duszy jakąś żywiołową rozkoszą.
— Do brzegu! Toniemy! — krzyknął Żuraw.
— Et bajki. Nie utoniemy! — zaśmiał się niefrasobliwie — Zaraz minie! Ot hulanka. Ot szczęście, taką mocą być, tak używać.
Jednakże raczył zwrócić czółno do brzegu i o łozę zahaczyć.
Potem w mig wiosłem nadmiar wody wyrzucił.
— Przeszło! Szkoda! rzekł, — patrząc w niebo. — Teraz trzeba dobrze grzebać wiosłem, na rozgrzewkę! Ale cudnie było!
I zawrócił na rzekę.
Znowu toń była gładka, niebo błękitne, rozegrały się ptaki, zapachniało powietrze. Gdy przybili u cha-