Rosomak wypychał puhacze. Brak wprawy wyrównywał zawiętością i amatorstwem. Ponieważ zawadzał w izbie, rozłożył pracownię w komorze i po trzech dniach dzieła dokonał.
— Udały się! — rzekł tryumfujący do Żurawia.
— No, i wreszcie zajmiesz się czemś innem — mruknął bez humoru Żuraw.
— A co tam pilnego?
— Przedewszystkiem chłopak.
— Poszedł w las szukać gniazd. Chce zebrać kolekcyę jaj.
— Nic nie znajdzie, bo się wszystkiego boi. Gdzieś pewnie niedaleko siedzi w gąszczu i czeka obiadowego sygnału. Trzeba się nim zająć, kiedyś go nam tu na umartwienie sprowadził.
— Co miałem robić. Nie mógł zostać tam we dworze, boby uciekł po kilku dniach, a siostra mnie błaga, żeby go przetrzymać parę miesięcy, bo bardzo wyczerpany naukami, przeszedł tyfus i zakochał się w czterdziestoletniej profesorowej i chciał się strzelać.
— Chciałbym wiedzieć, co my na to pomożemy i dlaczego mamy go niańczyć!