Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/107

Ta strona została przepisana.

blic, i do tekstu, i do kolekcyi, i do puszukiwań, i ledwie doczekał końca południowego obrządku i rozporządzenia zajęć i wypraw, aż pełen zapału znalazł się na ścieżce, obładowany sporą torbą, krocząc za Rosomakiem, który niósł na ramieniu rozwidloną tykę, a w ręku wypchanego puhacza.
Wyszli na piaszczyste polany — zrzadka brzozą i sośniną porosłe i zatrzymali się wreszcie u wielkiego krza jałowca. Spojrzał Rosomak na słońce.
— Trochę za wcześnie. Długo posiedzimy, ale to dobra dla ciebie próba. W ptaszniczym fachu — należy mieć cierpliwość indyjską. Ptactwo najruchliwsze jest rano i wieczorem — o południu lubi siestę. Masz dobry wzrok?
— Niezły.
— No to zajmujmy stanowisko.
Na szczycie drążka umieścił puhacza i wbił tykę mocno w ziemię — tuż przy jałowcu. Z torby wydobył coś w rodzaju namiotu z lekkiej zielonkawej tkaniny l rozstawił na patykach, nadając kształt jakby rozszerzenia krzaku; na szczycie przytwierdził pęk sosnowych gałęzi. Wsunęli się obadwa do środka, zasunęli wejściową szparę.
— Usiądź jak najwygodniej i nie ruszaj się.
— Myśliwi na cietrzewich tokach siedzą w budkach z gałęzi, na mrozie, czasami sześć godzin — to ciężkie; trzeba cierpieć, bez ruchu. Nam tyle czasu nie trzeba. Tyka nazywa się w starym łowieckim języku: stark a nasza kryjówka szaterek. Teraz wyszukaj w tkaninie parę okrągłych otworów i wyglądaj.