Dzban świeżego mleka i bochen chleba postawił na stole Żuraw, nie rozpalając wcale ognia na kuchni, więź kwiatów przyniósł Pantera i obetkał nimi obraz Królowej — z komory wyniósł Rosomak dla każdego czystą odzież i bieliznę.
— Niedziela! — zaśmiał się Coto i pobiegł do kąpieli, zostawiając na przyźbie, na pokaz wszystkim, pierwszą parę własnoręcznie splecionych łykowych chodaków.
Był z nich dumny jak z arcydzieła, to też mocno się stropił, gdy za powrotem ujrzał je w rękach Pantery.
— Masz drugą parę na zapas? Bo my dziś cały dzień w pochodzie — obiad w torbie, wrócimy dopiero na noc do chaty. A to partactwo i dwóch godzin nie wytrzyma. Patrz, na podeszwie nie zawleczono podwójnie, uszy przedrą się od sznurka, pięta nie osłonięta.
Będziesz sztykutał boso od południa!
I cisnął pogardliwie arcydzieło.
— No, nieźle! — zdecydował pocieszająco Rosomak po obejrzeniu.