Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/138

Ta strona została przepisana.

Łoza, leszczyna, brzezina i konopne sieci stanowiły jedyny materjał — nóż, jedyne narzędzie. Gdy patrzał na ręce Rosomaka zdało mu się, że i robota jest fraszką, tak łatwo łoza się gięła, rozszczepiała, nabierała żądanej formy — wiązała szczelnie i mocno, jak żelazny drut.
Ale, gdy chciał sam pleść i wiązać, wszystko się buntowało, nie słuchało ręki, łamało, rozłaziło się niesfornie. Chłopak zrazu opuścił ręce desperacko i chciał roboty zaniechać, ale zawstydził się i, zaciąwszy zęby, zaczął ze złością z łozą upartą się borykać.
— Psia krew! Ja cię zmuszę! — warknął.
— Nie po naszemu! — pokręcił głową Rosomak. Nic tak nie zdziałasz, przestępując nasz leśny zakon.
— Ta łoza dała nam swe wici na użytek, alem, je tnąc, jej dziękował za dar, a teraz, je gnąc, życzliwie o niej myślę. Nie wolno się gniewać — gniew, jak bumerang, wraca do tego, co go cisnął. Udziela się niepokój wewnętrzny rękom, że szarpią, łamią, psują zamiast tworzyć i powstaje wokoło rozgniewanego i zło życzącego prąd szkodliwy. Przeproś, chłopcze, łozinę — ona dobra — tylko twe ręce niewprawne. Patrz i ucz się najłatwiejszych ruchów, ujęć, łączeń — a ucząc się myśl przychylnie o tem tworzywie i wżyj się w jego charakter i właściwości. Wtedy robota będzie dobra!
I zaczął spokojnie i cierpliwie układać palce chłopaka, kierować jego ruchami.
— Wuj się nigdy nie gniewa?
— Człowiekowi nie wolno używać słowa nigdy