Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/155

Ta strona została przepisana.

— Ale ja czuję, że potrafię! — upierał się chłopak. — To tylko zrazu wydaje się takie trudne. Teraz rozumiem.
Rosomak zeszedł ze swego stanowiska oddał mu wiosło i kosz.
Coto stanął na krawędzi, zachwiał się, podtrzymał wiosłem.
— Na obu nogach twardo i śmiało stój.
— Ja wiem, tylko... o — już stoję.
— Wiosło podnieś, bo czółno trzymasz bez ruchu! — komenderował Odrowąż.
— Zaraz, zaraz! Tak się to zdaje łatwo. O — już!
W tej chwili stracił równowagę i głową naprzód wpadł w wodę.
— Aha — już! — spokojnie rzekł Odrowąż.
— Mówiłem — zdejm koszulę! — dorzucił równie spokojnie Rosomak.
Chłopak zerwał się na nogi i chwytał oddech. Trochę się zląkł, a najbardziej stracił rezon. Wgramolił się do czółna — a Rosomak, jakby nic nie zaszło, wyłowił wiosło, kosz, kapelusz i zajął znowu swe miejsce.
— Oczom wszystko łatwe się zdaje, jako myśli i językowi — rzekł Odrowąż. — Nic to! Skąpiesz się raz i drugi — za trzecim dostoisz. Potem, kosz ciskając, znowu się skąpiesz — a wreszcie sposób zrozumiesz — i byleś uparcie chciał i rybactwo lubił — to będzie ciebie i łódź, i woda, i ryba słuchała. Władzę nad każdą rzeczą tak można wziąć.
— Ojcze, na lewo, żywo! Tam coś wielkiego chodzi! — szepnął Rosomak.