Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Miał już ze sobą siatki i torby i na przełaj ruszyli do jeziora.
— Bolą cię kości? — spytał Coto.
— Iii, nie! Trochę! — bąknął Jasiek.
Woda orzeźwiła ich i brodzili z rozkoszą, a że raki dobrze się brały, potrosze zapomnieli i wstydu i zmęczenia.
Gdy wrócili ze zdobyczą do chaty, tamci zawzięcie klepali kosy, nikt jakby ich i nie zauważył, a przy wieczerzy Pantera stękał, że rąk i nóg nie czuje ze zmęczenia, a inni przytakiwali mu.
— Po lacku robimy, nie po chłopsku — rzekł Odrowąż — a nawet i chłopi połamani się czują na początku. Nic to, trza się wykąpać i przemódz! Za parę dni zapomnimy! Żeby ino ten upał deszczu nie sprowadził.
Pokładli się zaraz spać i Coto śnił, że po dachu bębnią krople ulewy i można będzie leżeć w sianie do południa.
Ale był to tylko sen i zdało mu się, że chwilą zaledwie spoczywał, gdy go zaczął budzić Pantera. Pogodny świt wzywał do znoju.
Ale Coto podniósł się i ze stęknięciem napowrót upadł na posłanie. Okropny ból wszystkich muskułów, kości, ścięgien wyciskał mu łzy z oczu, przyprawiał prawie do mdłości.
— Nie mogę się ruszyć — wyjęczał z płaczem. Zostawcie mnie. Chyba to paraliż.
— Paraliż! Czego to się zachciewa! Przemęczyłeś się, niezwyczajny roboty. Teraz się przemóż, bo