Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/172

Ta strona została przepisana.

inaczej i tydzień męczyć się będziesz. Każdy z nas trochę nadwyrężony, ale się to w robocie rozejdzie! Zęby zatnij i ruszaj się. Ot i Jasiek skurczony i krzywy, a chodzi.
— Nie ruszę się, nie mogę!— płakał Coto.
— No to leż, płakso, smarkaczu!
— Damy ci imię Robotna Gęba! — zadrwił Pantera i zniknął w otworze strychu. Coto, jakby po policzku zerwał się i, potniejąc z bólu, popełzł do drabiny.
Zginie, a nie zostanie. Umrze, ale bez wstydu. Ból aż mu kurczył twarz, ale niesłychanym wysiłkiem zszedł na dół. Wszyscy chodzili sztywno — to go pocieszyło.
— Bardzoś połamany? — spytał Jaśka.
— Nie pytaj! Strach, jak wszystko boli. Nie chce się słuchać, bo jak uważasz, to aż w gębie kwaśno się robi. Tamci nic po sobie nie pokazują, to i wstyd mazać się. Matka mówi, żeby się wykąpać, to woda ból wyciągnie. Chodźmy!
Zawlókł się Coto do kąpieli i rzeczywiście na tyle go to wzmocniło, że mógł iść bez wielkiej męki. Ale gdy stanął w szeregu z kosą — myślał, że zemdleje przy pierwszym ruchu.
Szczęściem nikt go nie pędził. Kosili małe polanki, rozpierzchli się po zakątkach. Za nim kosił Rosomak i folgował. Gdy po chwili stanął, by poprawić ostrze rzekł:
— Chłopcze, będziesz miał teraz dla trudu ludzkiego zrozumienie i cześć, bo sam to przecierpisz, co inni znoszą. Nie kosić się uczysz, ale przechodzisz