Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/187

Ta strona została przepisana.

— Wiadomo, bartnicka robota i uciecha — rzekł sentencjonalnie Jasiek.
— No, to się cieszcie — my idziemy kosy klepać.
Tego dnia, gdy spożyli wieczerzę i zapalili fajki, Rosomak się odezwał.
— Czy jest tu między nami Jasiek Szczepański?
Chłopak oczy podniósł, ale nim usta otworzył, odpowiedział Pantera.
— Niema tu nijakiego Jaśka Szczepańskiego, jest Bartnik borowy, nasz druh i towarzysz.
— A czy ten młody bartnik miłuje pszczoły, nie krzywdzi ich, nie rabuje, nie gniewa się gdy kłóją, nie chowa ich dla przeklętego pieniądza?
— Nie handlarz, a miłujący jest! — rzekł Odrowąż.
— I będę! — szepnął Jasiek.
— A czy ten Bartnik, co chce naszym być — miłuje Boga, Stworzyciela tego boru?
— Miłuje, pacierz serdecznie mówi i nigdy nie kłamie. — rzekła matka.
— A czy ten Bartnik miłuje i nie uczyni krzywdy Wszelakiemu bożemu stworzeniu, co tu z nami żyje i rośnie w tym lesie?
— Jako towarzyszy i przyjaciół miłuje i szanuje! — rzekł Żuraw.
— A czy ten Bartnik nie ma w lesie czegoby się lękał w dzień, czy w ciemnej nocy?
— Ja się ino lękam wstydu! — odpowiedział ha rdo Jasiek.
— A czy ten Bartnik umie wszelką leśną robotę, by w boru mógł żyć — choćby sam został?