Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/198

Ta strona została przepisana.

wać — aż ja wrócę, pana wyprowadziwszy za kordon. Wtedybym ich dwóch przeprowadził.
Chorąży tedy mi powiada: Kolego, pamiętajcie, że Segelasówka wasza, bo juchom Orła nie daliście, i mnie na plecach wynieśliście. Coś mi się roi, że na Powązkach nie spocznę, ale tu w waszym borze. Mniejsza, żołnierski cmentarz — zielona dąbrowa!
Byle pod swoim Znakiem! Podlasiak mnie dopilnuje i strzelbę doręczy.
Daj wam Boże szczęśliwie.
A Podlasiak powiada: Mnie szpetnie jakaś gorączka nęka, a muszę w swoje strony wracać, bo mam od naczelnika depozyt — całą sakiewkę dukatów mnie przed bitwą zlecił — ostatek kasy partji. I przykazał pod przysięgą — żebym odniósł do Narodowej Rady — wedle tajnego adresu. Tedy pośpieszajcie, kolego, z powrotem.
— A jeśli zginiemy? — powiada pan Seweryn.
A żeśmy żołnierze byli i twardzi — tedy Podlasiak powiada:
— Kto z nas żyw zostanie będzie tu czekać miesiąc — a po miesiącu sam ruszy, bo snać śmierć wam stanęła na przeszkodzie. Rachowalim, rachowali — zgodzili się!
Bo — nam było, zda się, suto czasu, a im trudno było wytrzymać dłużej przy życiu w borze, bez ognia i ciepłej strawy.
I takeśmy się rozstali — na wieki.
Na granicy — w ostatniej chwili, postrzelił pana Seweryna objeszczyk — żem go ledwie uniósł przed po-