Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/199

Ta strona została przepisana.

ścigiem — trza się było kryć po pustych szopach, mitrężyć, ranę goić — i dopiero po siedmiu tygodniach wróciłem w swoje strony — na śledztwa, areszty, ciąganiny — i baty.
Wykręciłem się jakoś cudem — i, ledwie wolny, poleciałem w bór. Kryjówka była pusta. Schodziłem, zdeptałem, przeszukałem puszczę — pytałem każdego drzewa, każdej piędzi ziemi, zwierza, ptaka, gadu — przetrząsłem gniazda i schroniska, każdą dziuplę i wykrot zbadałem i nic nie odnalazłem. Potem i na Podlasie powędrowałem, dopytałem o dzieci naszego kolegi — nie wrócił do domu.
I tak obydwaj tu leżą — i czekają Bożej chwały.
— Anioł Pański zwiastował Maryi Pannie — zaintonowała Szczepańska.
— I poczęła z Ducha Świętego — odpowiedzieli wszyscy.
Stos płonął, pryskał, łuną na niebie kwitł — po pieśni żołnierskiej — żywi wspominali modlitwą bohaterskie kości.
Ale Pantera nie mógł już dłużej utrzymać swej natury na tak wysokiem napięciu i, gdy skończyli modlitwę, zaczął podjudzać chłopców do skakania przez ogień i różnych łamanych sztuk. Zaprosił potem pannę młodą do tańca i pośpiewując, pohukując okrążał ognisko.
Potem namówił do śpiewu i przy skrzypcach i fletni Żurawia szła pieśń za pieśnią daleko w ciszy nocnej.
A wreszcie zaczęła Szczepańska prawić baśnie kwiecie paproci i skarbach.