Za matką dreptała mała Agatka, kropka w kropkę, łatka w łatkę pstra miniaturka klaczy — i, bawiąc się, skubała go za chodaki, bo zwykli byli swawolić i uganiać po polanach.
Dzień się zapowiadał upalny i Cota sen morzył, więc się wypraszał.
— Na odwieczerz, Agatko, pohulamy, teraz zaprowadźcie na polanę, pod omszony wykrot, w paprocie, i godzinkę się prześpię.
Klacz też kierowała się na odkryte polany i wyprowadziła go na Murawieweką trybę, gdzie rosła dąbrówka wonna — i wtedy zaczęła się pożywiać pilnie.
Coto ześlizgnął się na ziemię, obejrzał, szukając najwygodniejszego legowiska.
Stare, samotne dęby rosły z rzadka, a zwały porąbanych olbrzymów, oplecione zielskiem, wyglądały jak zielone, mogilne kurhany. Coto wdrapał się na jeden, między suchymi konarami się umieścił i wpół siedząc i wpół leżąc patrzał, czując jak powoli rozkosznie zasypia.
Klacz pasąc się oddaliła się znacznie. Agatka przyzostała, skubiąc dla zbytku paprocie pod jednym z olbrzymów.
Była taka cisza, że słychać było brzęk owadów. Puszcza stała bez ruchu, bez głosu, pławiąc się w słonecznem południu.
I oto nagle posłyszał Coto trzask złamanej suchej gałęzi na dębie, nad Agatką.
Podniósł oczy — i zerwał się jak puszczona z łuku strzała.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/202
Ta strona została przepisana.