Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Cały dramat trwał sekundy. Na konarze mignął mu potwór w skoku — piorunem strzeliły z mózgu myśli-obrazy: Lithuania, śmierć — ryś — i cisnął się jak pocisk między ten skok zwierza — i źrebię.
Zwierz zwalił się na niego — wszczepił pazury w lewe ramię — obalił na ziemię.
Ból rozdartego do kości ciała, groza tamująca dech — instynkt drapieżny obrony. U twarzy zamajaczała paszcza czerwona, cuchnąca trupem, oczy zieloną źrenicą przecięte — i chłopak za gardło uchwycił bestyę dławiąc rozpacznym wysiłkiem.
Sekundy to trwało, i długo trwać nie mogło: ramię traciło moc, krew z rozprutej arteryi bluzgała strugą — oczy zachodziły mgłą — jeszcze sekunda i będzie koniec...
Walka odbywała się w milczeniu, gdy wtem rozległ się tętent — i gasnącemi oczami ujrzał Coto nad sobą ostatni obraz:
Rozdęte nozdza, błyskające źrenice — łeb klaczy zmieniony wściekłością. Dziko chrapiąc dopadła do zwierza i skoczyła obu nogami na krzyże drapieżnika.
Ozwał się chrzęst łamanych kręgów — zdławiony spazmem śmiertelnym pomruk bólu — i paszcza zwisła bezwładnie na piersi chłopca — ale on tego już ani widział, ani rozumiał, bo stracił przytomność.
I oto zawrzało w puszczy. Klacz, przygważdżając kopytami wroga, podniosła łeb i rżała dziko, a na to hasło „krwi“ — pędem z gęstwiny ukazała się Hatora i dopadła miejsca mordu, rycząc dziko, kopiąc racica-