Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/211

Ta strona została przepisana.

— Bez kobiety — śmiecie się u was gromadzi! — śmiała się do Żurawia.
— Nie może być ładu bez matki! — potwierdził.
Zaczęła tedy Szczepańska szorowanie gruntowne, umaiła kwieciem izbę, bieliznę brudną wyniosła do wody, a pomagał jej Coto wedle sił — oczekując niecierpliwie wieczora.
Nareszcie, gdy obsiedli wszyscy stół z wieczerzą, ozwał się Rosomak.
— Jest tu wśród nas Coto?
W chłopcu zabiło na gwałt serce.
— Niema u nas żadnego Cota — odparł Pantera.
— Jest leśny nasz druh, Orlik bojowy, co z gołemi rękami na rysia się rzucił.
— A dlaczego się rzucił? Czy życia swego bronił?
— Nie bronił swego, ale cudzego życia — i takiego słabego stworzenia-zwierzęcia, co człowiekowi służy ciche i posłuszne, a bywa od ludzi zwykle wyzyskiwane tylko i krzywdzone. A Orlik bojowy jako bratu i przyjacielowi skoczył na ratunek — i omal swego życia nie postradał. Przeto mu cześć i chwała za taką duszę miłosierną.
— Chwała! — powtórzyli wszyscy.
— A czy Orlik bojowy czci w tej puszczy Boga Mistrza, co te cuda uczynił, i bratem się czuje każdego stworzenia, co z nami tu żyje.
— Czczę i szanuję! — szepnął wzruszony chłopak.
— A czy Orlik bojowy opanował nocny lęk puszczy i nie trwoży go wodna toń, ni bezdeń trzęsawisk?