Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/217

Ta strona została przepisana.

— To na jutro zatem wyprawa.
— Bo i po drodze na Pohybelnik.
Ruszyli nazajutrz o świcie wszyscy sześciu na całodzienną wyprawę. Las był cichy i zadumany, jakby w sobie skupiony i ciężki dojrzewaniem nasienia i owocu. Ćwierkała nieuczenie młódź ptasia, z jagodników porywały się drozdy spasione, pod stopami chrzęściały zioła i mchy poschnięte skwarem, a z brzóz oblatywały już pozłocone liście. Jarzębiny stały strojne w purpurowe korale i różowym nalotem poczynały się barwić kaliny i borówki.
Wrzosy były już w pączkach, a po polanach kwitły tysiączniki i goryczki — późne kwiaty.
— Jesień idzie! — rzekł ze stęknięciem Rosomak.
— Trzeba zacząć zbierać jarzębiny i zioła — zauważył Żuraw.
— Ba, jeszcze orzechy nie gotowe. Jeszcze zabawimy ze sześć niedziel — pocieszał się Pantera, coraz to wychodząc z szeregu i zbierając grzyby.
Chłopcy wypatrywali gniazd, ale wszystkie były już puste, tylko znaleźli mchową chałupę wiewiórczą, a w niej późny lęg — czworo rudych wyrostków, które się rozpierzchły błyskawicznie po gałęziach.
— Kuba, to pewnie twoje dzieci! — zawołał Pantera.
Ale Kuba, siedząc na ramieniu Żurawia, obserwował tylko leszczyny.
Stanęli wreszcie nad halizną torfowisk, naprzeciw Puhaczego Ostępu i wzięli się do roboty. Błoto pożarło już wiosenne przejście, zaczęli tedy łozy rąbać,