Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/222

Ta strona została przepisana.

Jakoż Odrowąż już stworzył pierwotną suszarnię. Nad żarem zasnuł ruszt z prętów i rozłożył grzyby.
— Do jutra przywiędną — potem się znowu żaru napali — i skończone. Cobyśmy nie zabrali w wóz — poniesiemy w torbach.
Towarzysze zebrali się już wszyscy. Żuraw czyścił jakieś korzenie, Bartnik plótł chodaki, Pantera rozłożył ognisko i piekł na żarze rydze.
— Coś taki milczący, Pantero? — zagadnął Rosomak, wyciągając się na ziemi.
— Nie widzicie, co robię?
— Widzę. Rydze przypiekasz. Tylko nie wiem dla czego nie solisz?
— Łzami solę! Czerwone jarzębiny, złoty liść z brzozy lecący i rydze! Toć jesień!
— Milknie wszystko i tęsknieje, Ale żeby spoczynku nie było i ponurości jesieni i grozy zimy — nie byłoby szczęścia zmartwychwstania. Trzeba mieć ufność i mądrość ptaka, rośliny, zwierza. Mijamy a trwamy.
Tu się zwrócił do Odrowąża i spytał:
Czy znacie, ojcze, zwierzy bród przez Pohybelnik do Medwidły?
— Nie. — Zdziwił się Odrowąż. — W Medwidle leżeliśmy wtedy, po powstaniu, aleśmy dobrnęli tamtędy — od jezior.
— Dziś nam łoś bród wskazał. Jutro spróbujemy. Zanocujemy tutaj — w domu matka jest — to domowników dopatrzy.
— Dwadzieścia lat w Medwidle nie byłem, bo