Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/242

Ta strona została przepisana.

A potem milczeli przetrawiając bóle, nienawiść do kata, gorycz bezsilności, rozpacz niewoli.
Aż niespodsiewanie ozwał się Żuraw:
— Słuchajcie! Moglibyśmy i słusznie rozpaczać i beznadziejności się oddawać, żebyśmy wartowali przy grobie zdrajcy! Ale ten, czego innego nas uczy! Spadek ojczysty wziął, obowiązek spełnił, wiary dochował. My żywi nic więcej nie mamy do roboty. Wiarę zachować, obowiązek spełnić, trwać i przetrwać.
No — i tyle — resztę decyduje Bóg!
— Dzięki, bracie, za to słowo! — rzekł Rosomak. — Zawiniliśmy względem niego. Pieśń mu się należy bohaterska, nie bezrozumne ludzkie rozważanie. Masz swoją fujarkę, zaintonuj konfederacki hymn.
Silnie, twardo, na cały żywot ryły się w duszę Orlika: ta noc, ten grób wśród puszczy i te słowa:

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy
I spać pójdziemy o wieczornej zorzy
Ale w grobowcach my jeszcze żołdacy
I hufiec Boży.

Na długo przed zorzą wrócili z folwarku Odrowążów z deskami. Przyniósł Szczepański narzędzia i rano już drobna trumienka była gotowa.
Na posłanie z ziół i kwiatów ułożono kości i pokryto je szczątkami sztandaru. Po źdźble srebrnej nici wziął każdy na pamiątkę, a z grubego starego modlitewnika odczytał Odrowąż modlitwy.
Potem Rosomak podał mu strzelbę, a stary ją przyjął, jak święty spadek i oddał Bartnikowi.