Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/243

Ta strona została przepisana.

— Masz. Twoja jest. Użyć trzeba, jako on używał.
— Słucham! — rzekł prostując się chłopak.
Ale Pantera przeszukiwał wnętrze dębu i wydobył spore, blaszane pudełko.
— To leżało w nogach — rzekł, podważając nożem wierzch.
Pudełko rozpadło się — i na ziemię bryznął deszcz złotych monet.
— Dukaty węgierskie! Kasa partji! — zawołał Odrowąż. — Nie ufał swym siłom Podlasiak i zostawił Chorążemu pod strażą. Co z tem robić?
— Rozważmy! — rzekł Rosomak, zbierając do chustki dukaty i szczątki pudełka. Na dnie były ślady papieru, może wskazówki, polecenie, ostatnia wola, już nie do odczytania.
W próchnie drzewnem znaleziono jeszcze parę sprzążek, guzików, resztki skórzanej torby, częstochowski medalik i dano zmarłemu do trumny, a potem wzięli ją na barki i, zmieniając się, nieśli na gorę.
Skoczyli naprzód chłopcy do chaty, a gdy pochód wolno i ze śpiewaniem przybył na Wdowią Górę, na samym szczycie znaleźli już dół wykopany i pełno wokół kwiecia.
Czekała też Szczepańska z dzieckiem i stali chłopcy na warcie.
Orlik ze strzelbą Rosomaka, Bartnik ze swą dziedziczną Segalasówką.
Gdy spuszczono trumnę do grobu, Orlik dał dwa strzały i sprezentowali broń.
Poczęły padać na trumnę kwiaty i Odrowąż od-