Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/252

Ta strona została przepisana.

Nikt się nie odezwał.
— Czas nam. Popłynęły nasze żórawie. Dobre było, Boże lato. Ileś znalazł nowych roślin, Żurawiu?
— Sto trzydzieści siedm — odparł ścisły Żuraw.
— Moje zdobycz mniejsza. Tylko jedenaście nowych gatunków ptasich jaj i gniazda puste remiza.
— Ale zato zbadany dziewiczy ostęp i tam na przyszłą wiosnę zdobędziemy puhacze jaja i głuszce, i przypatrzymy się, jak remizy budują — rzekł Pantera.
— Tom rad, że już o wiośnie marzysz.
— A cóż! Gryzłem się, gryzłem, aż się przegryzłem. Zresztą sam nie zostanę na zimę. Bartnik mi przybył. Będziemy tu dojeżdżać — i we dwóch na wiosnę się szykować.
— O! Jużem się z matką rozmówił! Co dni parę do was przylecę. Mamy źróbkę młodą, co mi będzie służyć. Wódz pozwoli książki nauki o borze i zwierzu i pszczołach czytać.
— Ile i jakie zechcesz.
— Ja w każde ferje do was przyjadę! — rzekł Orlik.
— No to i:

„Precz, precz od nas smutek wszelki“

zaśpiewał fałszywie Pantera.
— Ucieszmy się miesięczną nocą! — rzekł Żuraw.
Wyszli z izby i obsiedli dębową podwalinę.
— Jako w Kwietniu. Pamiętacie? — rzekł Pantera.
Polana była przesycona srebrem miesiąca, a drzewa stały we mgle, jak nieziemskie.