— Hej, kolego, wstawajcie! Potrzebują was!
Aleksander otworzył oczy i zerwał się z ziemi. Żelisławski stał nad nim.
— Co się stało? Może znowu chłopi? Jak mi Bóg miły, strzelać każę — wykrzyknął.
— Nie, wszystko spokojnie, tylko placówka przywiodła jakiegoś człowieka, co się chce widzieć z tobą.
— Może szpieg! Zawiązali mu oczy? — spytał młody człowiek, ruszając za chorążym.
— Eh, teraz po niewczasie, to już oślepiają każdego!
Posłaniec stał wśród dwóch zbrojnych. Wyglądał na dworaka i zdało się Świdzie, że go gdzieś już widział.
— Czego chcecie? — Jestem — ozwał się niechętnie.
— Mam list do pana.
— Dawaj.
Człowiek dobył kopertę z kieszeni. Aleksander rozerwał ją, przykląkł u ognia. List zawierał, co następuje:
„Jeżeli pana Aleksandra Świdę obchodzi los i życie panny Władysławy Wismund, to niech natychmiast
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/184
Ta strona została skorygowana.
VI.
OSTATNI BÓJ