Jakób Simson — jak sam powiadał o sobie — siedział w najdalszej osadzie białych na „Dalekim Wschodzie”.
Osada to była niby forteca wśród dziewiczego lasu, obwiedziona palisadami i rowem, przyparta jednym bokiem do strumienia, drugim do kawałka karczunku. Wewnątrz mieściła się chata, magazyn i zagrody dla bydła.
Chata była obszerna, bo oprócz ojca rodu, mieszkało tam sześciu młodych Simsonów przeważnie żonatych, oraz dwóch olbrzymich murzynów pastuchów i stary Indjanin pszczelarz.
Rojno więc tam było, dostatnio i zbrojno.
Siedem karabinów grzmiało po puszczy, płosząc dzikie plemiona czerwone, zwierza i włóczęgów, bydło swobodnie pasło się nad potokiem, w magazynie bezpiecznie gromadziły się cenne skóry i wosk.
Stary Simson nazywał się królem okolicy i nikt mu tytułu nie przeczył, bo na kilkanaście mil w promieniu nie było słychać o osadach. Panował samowładnie nad okolicą od lat kilkunastu, za ludźmi nie tęsknił, w świat powracać nie chciał, dobrze mu było na bezludziu.
Aż pewnego dnia wielki się rumor podniósł w osa-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/328
Ta strona została skorygowana.
XIV.
W PUSZCZY