Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/83

Ta strona została skorygowana.

Oneby jedne powiedzieć mogły chyba, czy na powierzchni ich tylko był pot właściciela, czy też gorzkie łzy, nikczemny handel, nieprawe wydarcie, grabież i krzywda ludzka, zatarta latami i oddaleniem!...
Lecz złoto zna tylko jedno słowo: Z drogi przede mną!
I usuwało się też wszystko: zapory i trudności, tajemnice i zagadki, ciekawość i niedowierzanie.
Usuwało się i gięło jak pod wóz indyjskiej bogini; o panu Czaplicu wiedziano tylko to, co on chciał, by wiedziano. Dobry gospodarz, ofiarny sąsiad, wierny katolik, gorliwy patrjota — nikt w nim skazy nie dopatrzył.
Pomimo skończonych lat czterdziestu, dotąd się nie ożenił, choć wszystkie dwory obywatelskie przyjęłyby go za zięcia z otwartemi rękami.
Mówiono otwarcie, że zachował swe serce i nazwisko dla Władki Wismund, i nie mylono się zbytnio.
Była to dziewczyna pięknego rodu i magnackiej fortuny. Ojciec jej sąsiadował o miedzę ze starym Czaplicem — krewnych nie miał — jedynaczkę kochał nad życie.
Dziecko miało lat siedem, gdy ją od zwłok ojca zabrano do Sterdynia. — Pan Wismund tak chciał. Testamentem oddał córkę i mienie przyjacielowi, zaklinając, by ją kochał i strzegł jak własnej. Stary Czaplic umierając, obowiązek ów święty przelał na syna.
Sierota wychowała się i wzrosła pod okiem pana Dominika, była wszechpotężną panią w Sterdyniu: wypełniono skrupulatnie zlecenie ojców.
Pomimo to między wychowanicą i opiekunem nie