się na was zapatrzył, żem na nic nie uważał. Ot, co to znaczy być taką piękną. Asauła głowę stracił.
Na ten komplement krew zalała delikatne policzki dziewczyny, piorun był w jej wzroku, aż kozak oczy spuścił. Gdy nabrał rezonu, pokój był pusty.
— Ah, czart nie dziewka. I to Polak nazywa kłopotem — ot, pies z niego. Jabym po taką piechotą poszedł na Kaukaz. Wezmę ją sobie. Jej Bohu, wezmę! A jak nie da, to go mołodcy z dymem puszczą!
Wtem adjutant pułkownika ukazał się na ganku, wezwał asaułę skinieniem.
— A co tam? — spytał kozak.
— Chodźcie, Iwan Maksymow, pułkownik tu zostanie, sami pójdziemy na tę hałastrę.
— A to czemu?
— Pułkownik chory! — odparł oficer śmiejąc się.
Weszli do kancelarji. Kozak niedbale skinął głową gospodarzowi — zwrócił się do zwierzchnika.
O nieba! W jakimże smutnym stanie był despota powiatowy, zacny pan Karp Iwanicz.
Leżał na kanapie w rozpiętym mundurze, niezdolny ręką poruszyć. Butelka sławnej starki Czaplica przedstawiała na stole corpus delicti.
Wokoło niego trzech oficerów z ręką przy czapce, wyprostowanych, sztywnych, słuchało rozkazów, a raczej bełkotania zwierzchnika, przerywanego ciągłą czkawką.
— Ruszajcie na Lachów — zaraz wszyscy — przewodnik jest — czkawka — ot wódka — rozkosz nie wódka! Wy, gospodarz kochany, wasze zdrowie!
— Czegóż stoicie, bałwany, won! ja tu zostanę —
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Pożary i zgliszcza.djvu/96
Ta strona została skorygowana.