co? Odźwiernego Bożego ostatni pachołek. Patrzę w oczy Pańskie, a one mi mówią: otwórz.
— Apostoł! — szepnął Niemirycz, z głębokiem odetehnieniem.
Wtem zegar wybił godzinę. Ksiądz Michał się zerwał.
— Tak późno! A moje nieszpory?
— Czyście tu Bogu nie służyli, ojcze? Ja ciągłe słyszałem organy i wasz głos: et clamor meus ad Te veniat.
— Daj Boże! — szepnął ksiądz, patrząc na niego z wielką radością i rozczuleniem.
Wahał się chwilę i wreszcie nieśmiało, błagalnie szepnął.
— Duszyczkę jej ukochaj i uszanuj.
— Tak mi Boże dopomóż. Szalałem, teraz dopiero miłuję. Bądźcie, ojcze, spokojni. Jutro jadę do niej. Gdy wrócę, przyjdę do was, bez wstydu.
Księdzu rozpromieniła się twarz. Skinął mu głową, szepnął „pochwalony“ i wyszedł.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Bardzo łatwo odnalazł Niemirycz adres prymadonny i zadzwonił do drzwi pewnego południa.
Wygalonowany lokaj otworzył, spojrzał i rzekł urzędowym tonem:
— Pani nie przyjmuje.
Młody człowiek dobył kartę wizytową, podał i, słowa nie rzekłszy, począł schodzić na dół. Był już na ulicy, gdy go lokaj dogonił.
— Pani prosi! — zawołał zdyszany.
Zawrócił. Wprowadzono go do zbytkownie urządzonej sieni i przedpokoju. Serce mu tak biło,