Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/102

Ta strona została skorygowana.

że chcąc się opanować, powoli zdejmował palto, ściągał rękawiczki, zwlekał. Wtem niecierpliwy głos Willi rozległ się z sąsiedniego pokoju:
— Cóż, Franz, nie dogoniłeś?
Lokaj, zamiast odpowiedzi, drzwi otworzył i zamknął je dyskretnie za Niemiryczem.
— Nareszcie! — zawołała, idąc ku niemu i wyciągając ruchem szczerym obie ręce do niego.
Skłonił się w milczeniu i ucałował je.
— Dlaczegóż pan zmykał i nie rzekł słowa, że to ja pana wezwałam?
— Skądże miałem takie bezczelności wymyślać?
— Jakto? Pan nie odebrał mego listu?
— Nie.
— Więc pan przybył z własnej woli i ochoty?
— Jestem od trzech dni w interesie mego pryncypała. Ośmieliłem się przyjść, bo...
— Bo mi to pan obiecał. Tak? Ein Mann, ein Wort.
Na ruchliwej, nerwowej jej twarzy przelatywały uczucia i myśli, jak obłoki wichrem gnane. Wielkie rozradowanie i zmieszanie, potem zdziwienie, przykrość i ból. I pohamowała się.
— Dziękuję i zato — rzekła z dziwnie gorzkim uśmiechem. — Postaram się dać panu to, co dostałam w pana pustelni: spokój, ciszę, samotność i rozmowę przyjacielską.
Byli w malutkim buduarze, ustrojonym jak zbytkowne cacko, pełnym mebli, parawaników, cennych obrazów, rzeźb, drobiazgów — rozkoszne gniazdko miljonerki. Otwarte pianino, na stolikach pyszne kwiaty, w powietrzu zapach subtelny eleganckiej ko-