Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

Cała drżąca, żądna pieszczoty, spragniona go, zagryzła usta, hamowała się całym wysiłkiem, pamiętna tych słów, które kiedyś wyrzekł o niesmaku i nudzie rozkoszy. Nie, za nic, za całą mękę żądzy nie podda się tej mocy, która ją rwie do objęć jego i ust.
Dyskretne chrząkanie Nelly w sąsiednim pokoju wróciło im przytomność. Angielka weszła, oznajmiając śniadanie.
Jadalnia jest równie zbytkowna, jak buduar. Służba krząta się, jak duchy, zastawa wspaniała, dania wykwintne. Angielka śledzi wrażenia i gust gościa i wreszcie pyta:
— Nie smakuje panu? Ledwie pan tknie potraw.
— Jestem zupełny dziki co do kuchni. Zaspokajam głód i na tem koniec — odpowiedział z uśmiechem.
— Moja droga, na to go nie weźmiesz — dodała Willa wesoło. — Zaręczam, że ani się domyśla, że je bażanta z truflami.
W tej chwili służący podał na tacy kopertę. Śpiewaczka spojrzała.
— Z Burgu! Co tam znowu?
Wyjęła list, przebiegła wzrokiem i z rozjaśnionemi oczyma rzekła do Niemirycza:
— Odwołany koncert z powodu śmierci u dworu.
— Kto umarł? — spytała ciekawie Nelly.
— Jakaś hiszpańska arcyksiężna. Kwestja etykiety Habsburgów.
Nelly twarz wyrażała frasobliwość.
— Martwi cię to ze względu na naszyjnik?
— Ależ nie! — zaprotestowała Angielka.
— No, no, nie zapieraj się — zwróciła się do Niemirycza i dodała: — Gdy jestem zaproszona na koncert