Gdy się zjawili we dwóch w Warszawie, hrabia ordynat doznał tak miłej niespodzianki na widok pierworodnego i marnotrawnego syna, że wedle ewangelicznego wzoru, zamiast klątwy, zabił tłustego cielca. O wygnaniu do Mehecza nie było mowy. Andzio też zaraz rezon odzyskał, opowiedział szczerze awanturę i był na tyle sprawiedliwy, że pod niebiosa wynosił takt, miarę i spryt Niemirycza w rozplataniu sprawy.
Musiał szeroko się rozgadać, bo gdy wieczorem Niemirycz się zameldował z sprawozdaniem i rachunkami, hrabia mu bardzo serdecznie podziękował i żadnych rachunków przyjąć nie chciał.
— Oszczędność pan zrobił, nie ja. To są pańskie, nie moje pieniądze. Ale co dalej będzie? Zbuntował mi pan syna. Chciałem go wysłać do matki i rodzeństwa w Biarritz — oświadczył mi kategorycznie, że chce podróżować dwa lata, po całym świecie i nie inaczej jak z panem.
Niemirycz, jak zwykle, milczał, tylko zamiast w oczy mówiącego, patrzał w ziemię.
— Mogę na pana liczyć? Daję najwyższy dowód mego zaufania i uznania, powierzając panu syna. Powtórzył mi pańskie teorje i zapatrywania, i chociaż wiem, że spotkam się z piorunami ciotki, jedźcie. Odwieź mi go pan... człowiekiem.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
VII.