Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

śliwi nie mogą się gniewać. Zresztą, pamiętasz, jakeśmy to kiedyś mówili: są i będą bosi, póki są tacy, co mają po trzy pary butów. To nawet ty mówiłeś.
— Pamiętani i niech ksiądz nie myśli o restytucji. Ale czy ksiądz widział naraz tyle pieniędzy?
Sięgnął do kieszeni i wysypał na stół sporą kupkę złota.
Ksiądz począł głową kiwać i uśmiechać się:
— Oj, oj! tego tu pewnie więcej, niż sto rubli?
— Tysiąc trzysta.
— I wszystko naprawdę twoje?
— Moje. Dostałem gratyfikację od hrabiego.
— No i naco ci one?
— Ksiądz pewnie znajduje, że powinienem wam oddać.
— No, widzisz, jeśliś komu co winien, to oddaj, jeśli masz własne obowiązki, to zachowaj. Zawsze ja trochę dostanę?
— Żebyż ksiądz to wsparcie i ratunek udzielał chociaż dobrym i nieszczęśliwym, a nie gałganom i złym...
— Ano, widzisz, zły to najnieszczęśliwszy. Dobremu i u ludzi śmielej i z Panem Jezusem on w zgodzie. Z dobrym każdy rad być, a zły to prawdziwie biedny. A zresztą, jak bogaty zły, to jego wina, ale nędzarz jak zły, to trzeba mu wybaczyć i bardzo się litować. Może my bylibyśmy gorsi od niego... oj, pewnie gorsi! Ja ci powiem, że kiedym nie głodny, to mi jakby wstyd, żem kogoś objadł. Są i bogaci dobrzy, są miłosierni, ale zawsze ile przejedzonych, tyle niedojedzonych idzie spać. Naprawdę, człowiekowi niewiele trzeba. To tylko wymyślenie djabelskie zbytek.