ktoś do apteki. Miasto spało, czuwała tylko rozpusta, głód, zbrodnia i niedola. Niedaleko, na bocznej ulicy, ksiądz zatrzymał dwie nieszczęsne dziewczyny, drżące z zimna pod parasolem, w oczekiwaniu niecnego zarobku. Wsunął jednej i drugiej po parę rubli.
— Idźcie do domu, niebożęta. Macie, weźcie, idźcie do domu, zaśnijcie spokojnie.
Dziewczyny zgłupiały na razie, potem jedna porwała datek i bez słowa umknęła w czarną głąb. Druga zatrzymała się chwilę i starała się uśmiechnąc zsiniałemi od zimna ustami.
— Kumedja! Ot, kochany warjat! A może i ty co dorzucisz? — zwróciła się do Niemirycza.
Podał jej złote pięć rubli.
— I ty także tak za nic?
— Owszem, za twą jutrzejszą noc spokojną.
— A gdzie ty mieszkasz? Przecie nie z tym czarnym?
— Z nim. Dobranoc.
Minęli ją. Natknęli się nieco dalej na bójkę przy szynku. Drab jakiś okładał pięściami i nogami chuderlawego chłopaka. Kilku pijaków przyglądało się scenie, śmiejąc się i dowcipkując brutalnie.
— To mularze, najbiedniejsi o tej porze — szepnął ksiądz. Wszedł śmiało w światło latarni i spytał jednego z gapiących się:
— Zaco to chłopak obrywa?
— A tobie co do tego? — warknął zuchwale zagadnięty. Ale drugi obejrzał się na intruza i tonem poufałym zawołał:
— To nasz! Czyś ślepy? Dawno jegomości nie było widać. A to Jaskulak pierze swego chłopca, bo go do domu wołał i skamlał. Jaskulak, będzie, jużeś
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/124
Ta strona została skorygowana.