Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

go poznaczył na długi czas. A przyniósł nam ksiądz cokolwiek?
— A jakże, ale z tem do domu trzeba.
Chwycił bijącego za ramię, i aż się zdziwił Niemirycz, jaką miał siłę w niepozornem ciele, jaki głos doniosły i stanowczy.
— Jaskulak, do domu, a żywo!
Zaciekły drab odwrócił się i nie patrząc uderzył księdza w piersi. Ale wtem sam dostał od któregoś z kolegów w kark i ostrzeżenie:
— Psia krew, patrz, kogo walisz!
Opamiętał się, osłupiał, a ksiądz rzekł burkliwie:
— Wal, wal, trafisz dobrze. Przewrócę się i potem czekaj, żebym zmartwychwstał i przyniósł ci cokolwiek. Głupi jesteś!
Homeryczny wybuch śmiechu pochwalił tę uwagę. Jaskulak też się rozpogodził.
— Bo ksiądz mnie ścisnął, jak polikus, a to szczenię wszystką krew mi przewróciło we wnętrzu.
„Szczenię“ leżało w błocie chodnika jak nieżywe.
— Przetrąciłeś krzynę na mocno — ktoś zauważył, butem trącając chłopaka.
— Teraz go bierz na ręce i nieś! — rzekł gniewnie ksiądz.
— Niech zdycha!
— Bierz, mówię ci! Będziemy tu wszyscy marzli i z tobą marudzili. Bierz i prowadź nas do domu. Hrabia, karety mu trzeba; będą wszyscy na ciebie czekać.
— Bierz, Jaskulak, nam też pilno księdza dostać! Chcesz policajów na kark sprowadzić? — burknął któryś z kolegów.