wstyd, to hańba! Chodźcie, dzieciątka, pójdziemy do mamy.
— To i nocy nie starczy, żeby ksiądz wszystkich obszedł — powstał niecierpliwy pomruk.
Ksiądz przystanął.
— O toście rozumnie rzekli. Niechże połowa prowadzi pana Niemirycza, a reszta ze mną idzie. Zabierz i dzieci, bo to daleko, a ty młodszy.
Niemirycz w duchu się roześmiał, jak prędko ksiądz ten manewr wymyślił i uskutecznił, żeby połowę swej trzódki zepchnąć na koszt towarzysza. Ledwie rzekł, już z rutyną starego feldmarszałka gromadkę rozdzielił i zniknął ze swą połową w zaułku.
Niemirycz miał czterech drabów i dwoje dzieci. Na szczęście, dwóch mularzy mieszkało w jednej kamienicy. Z nimi więc poszedł, zostawiając dzieci w bramie, pod opieką Kacperka i Lampy.
Mularze, bez zajęcia od jesieni, mieszkali w jednej suterenie. Siedemnaścioro ludzi różnej płci i wieku dusiło się w tej izbie zimnej, wilgotnej, ogrzanej tylko oddechem tych istot. Draby, gospodarze, ledwie wprowadzili Niemirycza, pijani, głodni, zziębnięci, wnet popadali na barłogi i posnęli. A z tych pościeli cuchnących, uczynionych z śmiecia i gałganów, wstały widma w łachmanach: kobiety, żony i matki. Jedna kaszląca, straszna wyniszczeniem, miała siedmioro dzieci i starą matkę ślepą. Druga z różą w twarzy i rękami w ranach od prania, brzemienna, miała czworo drobiazgu i głuchoniemą siostrę. Z tych siedemnastu istot pracowali dwaj mularze, ale od jesieni zarobek się urwał. Dwóch chłopców pracowało latem nad Wisłą, ale teraz, bosi byli, źle odziani, leżeli chorzy. Pracowała jedna dziewczyna, prostytutka, ale ta rzadko kiedy jaki grosz
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/127
Ta strona została skorygowana.