Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

biego, po księdzach, po tych hrabinach dobroczynnych: dał każdy coś odczepnego. Całkiem umrzeć z głodu nie można było, ale i żyć nie było jak. Tak wreszcie ojciec domacał się raz w nocy klamki w oknie, pasek zamotał i tak w nocy, cicho, z sobą skończył. To jak, go pochowali i zabrali do cna z izby wszystko, matka mówi do nas: „Idźcie na ulicę i róbcie co chcecie. Ja już nic nie poradzę, nie wiem gdzie iść!“ Tak my i poszli. Ja miałem wtedy lat pięć.
— I gdzież oni są, reszta? — spytał Niemirycz.
— Nie wiem. Dziewczęta pewnie się posprzedawały, toż były i najstarsze. Chłopcy poginęli bez śladu. Ja, żem mały był, tom do matki wracał, to policja odsyłała.
— I jakżeś żył?
— Ano, pókim słaby był i głupi, prosiłem, służyłem, znosiłem, milczałem, a potem tak się pokierowałem, że teraz ludzie mnie się boją i brzydzą się... Dlaczego pan mnie się nie boi, dlaczego ten ksiądz nie brzydzi się nami? Bo wam nie wstyd. Dlaczego ja nie zabiorę panu tego palta, wie pan? Bom ja u pana w mieszkaniu był, i wiem, że panu ono potrzebne, bo pan ma jedno. I ja widziałem, jak po tym pańskim surducie moje wszy chodziły, kiedy pan do mnie na Pawiak przyszedł, i nie brzydzący się na pryczy siedział, i tak sprawę badał, jakbym panu miał sto rubli za obronę zapłacić. A pan się tylko wszów nabrał, a bronił jak brata. Śmieje się pan — toć wiadomo, że pan mnie nie pochwala, a wie pan dlaczego? Bo pana rynsztok i suterena nie wychowały, Ale i tak chciałbym ja, żeby pan prawo pisał — nasze prawo.
— Nigdybym nie uczynił prawem zabieranie cudzej własności, bo z tegoby powstał gwałt słabszego. Wy-