Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/139

Ta strona została skorygowana.
VIII.

W brudnym numerze żydowskiego zajazdu w mieście gubernjalnem siedział od tygodnia Niemirycz, przygotowując i pilnując sprawy meheckiej. Była to żmudna i ciężka robota. Był zupełnie tu obcy, nie znał składu sądu, ani palestry. Dowiedział się tylko od Kęckiego, który przybył mu w pomoc, że stronę przeciwną reprezentuje najlepszy miejscowy cywilista, ale że muszą być zaniepokojeni, bo przysyłano mu faktorów, aby się dowiedzieć, czy nie możnaby kwestji załatwić polubownie.
— Jakto polubownie? — spytał Niemirycz.
— Oni gotowi oddać połowę łąk.
— I pan radzi to uczynić?
— Czy ja wiem — rzekł wahająco Kęcki. I czuć było, że go jakiś niepokój trapi.
Po chwili rzekł:
— Pan wie, że sam Niemirycz przyjechał?
— Skądże mam wiedzieć. A zresztą co to nam szkodzi? Krzywo nie przysięgnie, bo szczęściem jest stroną nie świadkiem.
— To jednak dziwny ten zbieg nazwisk! — mruknął stary po chwili.
Niemirycz na to milczał i wziął się do porządkowania jakichś aktów. Kęcki rozmowę urwał.