Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

czytawszy go, czułem się w obowiązku sprawę zwlekać, aż go panu hrabiemu doręczę.
Hrabia popatrzał na papier, potem na Niemirycza i uśmiechnął się.
— Mizerne odkrycie. To mi grozi stratą stu morgów ziemi, a panu stratą stu rubli za umorzoną sprawę.
Cień uśmiechu przemknął, rzadki gość, po obliczu Niemirycza.
— Prawda zwykle jest złym interesem i chorobą dla kieski, a zdrowiem i korzyścią tylko dla duszy — odparł.
Hrabia wstał i podał mu przez biurko rękę.
— Tak, lichy z pana prawnik, ale porządny człowiek. Umórz pan sprawę i pilnuj zawsze prawdy w naszych interesach — dodał, podkreślając ostatnie wyrazy, jako jeszcze wspomnienie artykułów.
I uwolnił go łaskawie.
Niemirycz w pałacu ordynackim zajmował dwa pokoje na parterze, w oficynie. Miał gabinet i sypialnię. Usługiwał mu stróż. Meble, odziedziczone po starym rezydencie, należały do mieszkania.
Jako osobistą własność miał pianino, kupione na raty, i szafkę z książkami. Stołował się jak zwykle w taniej kuchni, ale wrzucał do puszki codzień naddatek. Był w zajęciu obowiązkowy i ścisły, pracował do czwartej w biurze, jeśli nie wyjeżdżał za interesami, wieczorem brał jeszcze do mieszkania robotę.
W parę dni po rozprawie z hrabią, siedział właśnie w swym gabinecie nad stosem aktów i pisał jakąś prośbę do sądu. Stróż podał mu samowar i zniknął. W mieszkaniu panowała cisza, tylko pióro skrzypiało.