Niemirycz skończył pisać, złożył papiery, nalał sobie herbaty i począł czytać gazetę; potem spojrzał na zegarek. Do teatru był jeszcze czas, a on przypomniał sobie z Kurjera, że się wybierał na Willę Mora, której gościnne występy elektryzowały od tygodnia Warszawę. Grano dzisiaj „Aidę“.
Wyszedł tedy do sypialni i przebrał się, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
— Pewnie z redakcji — pomyślał, idąc otworzyć. Ale zamiast znajomego zasmolonego chłopaka, na progu stał ksiądz.
Niemiryczi zdumiał. W kościele nigdy nie bywał, z duchowieństwem toczył walkę; ten przyszedł może na dysputę, czy kazanie.
Ale to był jakiś mizerny księżyna. Miał sutannę krótką i wytartą, kapelusz rudy; sam był nikły, jakby wystraszony, z dziecinnemi błękitnemi oczyma.
— Niech będzie Chrystusowi cześć! — wymówił jąkając się. — Czy tu mieszka pan Niemirycz?
— Ja nim jestem. Czem mogę służyć?
Ale ksiądz odsapnął i stracił zupełnie rezon.
— Mnie tu przysłali. Mówiono mi, że pan mi pomoże. Ja tu dopiero od tygodnia, nikogo nie znam. Potrzeba czterdziestu rubli.
— Na co? Kto księdza do mnie przysłał?
— Proboszcz od Bernardynów. Ja tam mieszkam tymczasem. Dzisiaj spowiadałem kobietę i trzeba dla niej czterdziestu rubli. Szatan tak temi pieniędzmi obmotał ludzi, że nawet żeby duszę od zatracenia wybawić, trzeba złota! Poszedłem do proboszcza i on powiada: „Księże Michale, nie mam i rubla. Chcesz, idź do pałacu ordynackiego. Tam jest Niemirycz, który nie dalej jak onegdaj przeciw prostytucji gardłował
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/15
Ta strona została skorygowana.