— W imieniu mego fakultetu dziękuję panu! — zaśmiał się Niemirycz.
— Ale kiedyż to prawda — potwierdziła Jaśka. — Tak jest we wszystkich zbiorach ludzkich myśli, rozumowań, wiar i przepisów. Jedno drugie zbija, jedno drugie wyjaśnia i tłumaczy. Pokolenie po pokoleniu to dziedziczy, dodaje coś swojego, gromadzi się w mózgu ludzkim balast całych, wieków, gniecie, miażdży i tworzy wreszcie zboczenia i chaos, bo za wiele tego. Pamięta pan zdanie Nietzschego: „Jeszcze stulecie czytających, a nawet duch będzie cuchnąć.“ Wie pan, że doszłam do tego, iż każda książka mi cuchnie, bo każda zawiera albo narzekanie, albo krytykę, albo obraz zwyrodnienia i miernoty, albo szablonowy, bezmyślny komunał, albo nowy a stary niewykonalnością sposób odrodzenia ludzkości, albo przeżuwanie dawno przebrzmiałych dziejów, albo zachwyty nad postępem i wynalazkami, które, udogadniając życie, tworzą coraz większy sybarytyzm jednych, a nędzę i zawiść drugich. Nie mogę czytać.
— Ja już nie pamiętam, kiedym miał książkę w ręku, i to pewnie jakąś z przed kilku wieków. Dość spojrzeć na tych, którzy drukiem się karmią, żeby przekląć ten wynalazek.
— Jak się zestarzejecie, zaczniecie znowu czytać... na sen — zdecydował Kęcki.
— Czy pamięta pan choć jedną książkę odczytaną z przyjemnością i zajęciem?
— Owszem: „Robinsona Kruzoe“ — odparł ze śmiechem.
— I pan już pisać przestał?
— Bo poco? — ruszył ramionami. — Moje słowo było także przeżuwaniem przebrzmiałych dziejów, roztrząsaniem grobów pobielonych. I protest i na-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/150
Ta strona została skorygowana.