Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/154

Ta strona została skorygowana.

— To oryginalne! Nie chciałem wierzyć.
— Kto doniósł o tem hrabiemu?
— Otrzymałem ostrzegający anonim, żebym komu innemu sprawę powierzył.
— Żebym się nie dał pociągnąć głosowi krwi — uśmiechnął się gorzko Niemirycz. — Tak, nasz przeciwnik był bardzo i z mojej pracy w sądzie i z rezultatu wizyty u mnie niezadowolony. Ma podobno apelować do senatu, o ile wytrzyma koszta z tem połączone. Ale pan Kęcki już błota objął w posiadanie.
— Ale ostatecznie powiadają, że ów Niemirów będzie do pana należał, że to dziedzictwo pańskie.
— Ja się o nie upominać nie będę. Czuję się bez porównania bogatszy.
— To bardzo oryginalna historja — zamruczał hrabia, mimowoli taksując wyżej swego prawnika, gdy się dowiedział, że pochodzi z osiadłej klasy ludzi. — Świetnie pan sprawę przeprowadził, czytałem już wyrok. Czy ma pan jeszcze dużo roboty sądowej w tych czasach i czy pan już zdecydował, kto pana zastąpi przez te dwa lata?
— Dwa lata chce hrabia podróżować? — prawie z przerażeniem zwrócił się Niemirycz do młodego. — Ależ to żart chyba? Hrabia będzie miał dosyć po pół roku, jeśli się wcześniej nie rozjedziemy zupełnie pokłóceni.
— Zobaczymy. Bierze mnie pan do terminu. Wcale się nie boję prób i nauki.
— Byle mu zdrowie dopisało. Nie hartuj go pan za ostro, o resztę jestem spokojny. Zresztą, dwa lata, czy rok, podróżujcie ile wam się podoba. Piszcie tylko często.
— Zastąpi mnie Rutkowski, mój pomocnik. Jest z biegiem spraw obeznany. Ale i ja mam u siebie