— Jakto, ksiądz nie zna cudownej Matki Boskiej Nieustającej Pomocy?
— Matka Boża każda cudowna, bo Matka Boża. Byle nas wysłuchać raczyła. Ja tych różnych malowideł nie bardzo umiem rozpoznać, ale spytam się, to mi pokażą, który.
Księżna mrugnęła na ordynata i, wyprowadziwszy go z pokoju, wybuchnęła oburzeniem:
— Mój drogi, ten twój Niemirycz drwi sobie z ciebie. To kpiny: on na złość, przez złośliwy figiel wykopał jakiegoś idjotę księdza, na pośmiewisko religji. Ja o tem jutro z kanonikiem pomówię, niech go gdzie zamkną w klasztorze. To wstyd! Żegnam cię, mam dosyć szopki z świętych rzeczy!
I oburzona odjechała. Ordynat wrócił do gości i zastał syna na ożywionej rozmowie z księdzem.
Ten się tłumaczył, zrozumiawszy wreszcie, że rozgniewał księżnę.
— Widzi pan, ja nie chciałem, broń Boże, tej pani urazić. Ja naprawdę nie rozumiem, żeby były różne Matki Boże... Ja na obrazach się nie znam, ja tylko ile ducha, tyle wołam do Niej o pomoc. Ja tylko wiem, że Ona cudowna, i dobra, i miłująca nas wszystkich. A jak Ją malarz wyobraził, toć wszystko jedno. Niech pan to tej pani przedstawi.
— Ale właściwie, czembyśmy księdzu usłużyć i dopomóc mogli? — spytał ordynat. — Pan Niemirycz odjeżdża z moim synem za granicę na czas dłuższy i chce księdza pod moją opieką zostawić.
— A to dobrze, to jak mi co będzie potrzeba, to ja przyjdę. Teraz już do lata idzie, będzie lżej.
— Gdzie?
— Po suterenach.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/158
Ta strona została skorygowana.