żności, dwa nazwiska, dwoje zbrodniarzy, kłamców, oszustów. Miłość i Boga śmieli wymieniać w takim związku! Boga! Alboż On może być wśród życia takiego świata? Miłość! Alboż ktokolwiek z tych ludzi rozumie, co to jest? I mnie, mnie każą czcić ojca i matkę, zaco? Za życie... toć ja umieram od urodzenia!... Za to staranie, którem mnie utrzymali, żebym dłużej się męczył. Nie byłem ani chwili zdrów, wesół, młody, szczęśliwy. Za ten dostatek, którego nie mogę użyć, mam ich czcić, za te puste dni, bezsenne noce, za tę grozę śmierci, która mi towarzyszy, jak zapamiętam, zawsze! Przecież to oni moi kaci, oni mnie na tę śmierć skazali... Zaco? Jakiem prawem? Żeby mieć dziedzica funduszu, nazwiska, rodu! Dlatego ja jestem suchotnikiem, Jadzia — kaleką. Dziedzice, dziedzice, dziedzice!
Zaśmiał się zgrzytem i opadł wyczerpany na poduszki. Po długiej przerwie znowu zaczął mówić cichym, znękanym szeptem:
— Jak te twoje róże pachną... Mają i ludzie wiosny i lata, kochają, marzą, tęsknią. Czytałem o tem. U nas to było nieznane. Matka bawiła się, a potem zachorowała. Rak się rozwinął. Dwoje młodszego rodzeństwa umarło, mnie chowano jak w cieplarni. Jadzię prostowano sztucznie, bez skutku. Matka męczyła się lat parę straszliwie... umarła po operacji. Do szkół nie oddano mnie, byłem za wątły; nie miałem kolegów, nie bawiłem się, wegetowałem. W roku osiemnastym rozwinęły się suchoty. Odtąd straciłem i Jadzię. Zacząłem się tułać samotny całe zimy, jesienie, wiosny, po cudzych krajach. Dwadzieścia cztery lata takiej męki, ale ród i fundusz ma dziedzica, duch tradycji i rodziny żyje w społeczeństwie! A wiesz, co ci po-
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/169
Ta strona została skorygowana.