Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

wiem najpotworniejszego. Widzisz, trup jestem, dogorywam na suchoty dziedziczne i mimo to chciano mnie ożenić. Nie ojca nawet to był projekt, nawet on nie śmiał; propozycja wyszła ze strony kobiecej. Byli rodzice, była taka matka, co przez kumoszki, zdaleka, delikatnie, dawała do zrozumienia, że dałaby mi za żonę swoje dziecko! Matka taka była, i to nie nędzarka, nie prosta, ograniczona baba, ale dama i pani naszej sfery i wychowania. Matka, matrona, obywatelka, która świętą zgrozą płonie, gdy przeczyta, że są pośredniczki, co sprzedają dziewczęta bogatym rozpustnikom, i plwa na głodną, nędzną prostytutkę! Czytałem wszystkie twoje artykuły, czułem je razem z tobą, szukałem pilnie, czy nie poruszysz tej potworności, jaka się stała w obecnych warunkach rodzina... Aleś ty tego nie odczuł, nie przeżył.
— Nie poruszałem wielu jeszcze kwestyj, dla tej prostej przyczyny, że ich jest legjon, że świat cały stał się potwornym chaosem, że wszystko jest fałszem i zgnilizną, że wreszcie człowiek czuje się w jakimś kataklizmie, że wszystko się wali, wszystko jest jękiem, zgrzytem. Nic niema z tego, co głoszą usta, co piszą na sztandarach. Co do rodziny, jak wiesz, rodziców nie znałem; kochałem ciotkę, która mnie osierociła wyrostkiem. Byłem sam, zachowałem uczucie smętku za matką; marzenie, że to świętość, dlategom nie tykał tego tematu. Myślę, że są dobrzy...
— W rodzinach? O są! Są nawet idealne stosunki rodzinne, znam takie. Znam idealną wdowę, którą bracia mężowszy obrali do cna ze spuścizny po mężu, której byli opiekunami. Inaczej jej nie nazywają, tylko: „ta zacna Józefowa“, bo przez poczucie rodzinne nie śmiała się o swoje upomnić, hoć to zgroza