Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

tałem jednak!, Straszne nudy... Żeby już raz coś innego zobaczyć, niż step rozbłocony, o czemś ludzkiem usłyszeć, nie o burakach! Pod Odesą przecie zjawił się Niemirycz. Zły byłem. Pytam, czy jego nie okradli. On ma taki swój sposób nie słyszenia, gdy nie raczy odpowiedzieć. Spytał, czy długo się zatrzymamy, w Odesie. Miałem ochotę zrobić tak, jak on nie chce, ale licho dojdzie, co mu dogadza, a co nie.
Nareszcie dojechaliśmy. Stoimy w jednym hotelu, no i ostatecznie, żeby jako tako zgodę utrzymać, zaproponowałem mu, żeby się razem zabawić. Są podobno niezłe szansonistki, operetka, zwiedzimy miasto, bulwary, limany, i co tam jeszcze jest tutaj. A on mi powiada bez ogródki, że studjum o syfilisie nie ma zamiaru na sobie doświadczać; że gołych i pijanych kobiet nie ciekawy, że pójdzie zwiedzać port i oglądać „bosiaków”. I poszedł — to mniejsza, ale mi tak wszystko obrzydził, że ja nigdzie nie pójdę. I pocom tu przyjechał, jeśli mam siedzieć w hotelu nad Masperem? Ten człowiek to zmora, to kościotrup chodzący! A tom się ubrał w towarzystwo!
Bizancjum. Bicheta dała mi Aryadé Lotiego. Miałem to na miejscu odczytać. Aha, prawda! Na statku jedziemy drugą klasą. Dlaczego? Dla świętego spokoju ustąpiłem Niemiryczowi. Naturalnie żywej duszy się do tego nie przyznam. Możem zresztą ustąpił dlatego, że z nudy w Odessie poszedłem z nim do portu; widziałem bosiaków, a potem zwiedzaliśmy statek z pielgrzymami z Ziemi św. Więc potem ta druga klasa wydała mi się znośną. A ostatecznie, jak Niemirycz się rozgada, to mu się wiele wybacza. Tylem się nasłuchał od niego o Bizancjum, że mi ta Aryadé całkiem z głowy wyszła. Kiedy ten człowiek tego