— Chcę teraz zapłaty, bo są bardziej potrzebujący od ciebie i twego wydawcy.
Jackowski ostygł w zapale.
— Ano, to ja się porozumiem z wydawcą i uregulujemy rachunek. W każdym razie pamiętaj o nas!
I pożegnał go. Niemirycz, pomyślał, że z tej strony zabezpieczył się od zajęcia na czas dłuższy. Księdza już zastał. Tak nań niespokojnie czekał, że nawet nie zaczął odmawiać brewiarza, a taką miał radość w twarzy, że Niemiryczowi serce zabiło, i tak się uściskali, jak ojciec z synem. Potem popatrzyli sobie w oczy, aż w dusze, i zaszkliły się łzami powieki.
— Ksiądz zdrów?
— Nigdym jeszcze nie chorował. To bajki, co plotą o zarazach.
— Jakże interesa?
— Dzięki Bogu, zima minęła. Twoja hrabina zacna niewiasta, co miesiąc po mnie przysyłała. Karetą mnie wozili, aż mi wstyd było! I dawała regularnie sto rubli. A jak była zagranicą, to z kasy przynosili. No, a ci twoi dziennikarze to mi powiedzieli, że jeśliś to na biednych przeznaczył, to oni sami dadzą. Tam jest jakiś najwyższy z czarną brodą. Wydał mi się podobny do Kaifasza, takie miał śliskie, zimne oczy. Zląkłem się go i nie poszedłem więcej. Wszystko było zgodnie, tylko z tą jakąś księżną, co to wtedy o tym jakimś obrazie mi mówiła, pamiętasz? to znowu było nieporozumienie. Spotkałem ją kiedyś u hrabiny, pyta jak zdrowie, odpowiadam, że był ciężki tyfus, a teraz ospa się wdała. A ona się obraziła, że żartuję, że ona o moje zdrowie pyta, a ja jej bez sensu odpowiadam. Był sens, prawdę mówiłem, ale o tych biedakach. To jakaś niespokojna kobieta. No i wyobraź sobie, jakem
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/203
Ta strona została skorygowana.