Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

— Widzisz, gadam o swojem, a nie spełniam obietnicy. Tu kiedyś zimą, u ciebie, miałem wizytę. Przyszła panienka, taka ładna, taka śliczna, żem się napatrzyć nie mógł.
— Do mnie? Ładna panienka? To niemożliwe!
— Jakto! Przecie wiem kto ona — twoja siostra.
— Moja siostra? Ach, może być, przyrodnia! Ależ ona wcale nie ładna — i kaleka.
— Kaleka? Nie uważałem. Patrzałem jej w oczy. Ona bardzo ładna i bardzo nasza. Opowiedziała mi, że zostało was dwoje z rodziny. Była w żałobie po ojcu i bracie. Pisała do ciebie i wzywała urzędowo, boś jej bardzo potrzebny. Jakżeś ty mógł jej nie odpisać.
— Cóż mam odpisywać? Nie chce tego dziedzictwa. Niech przy niem zostanie.
— Ona mi wszystko opowiedziała. Ojciec cię skrzywdził, lecz podobno na łożu śmierci błąd uznał i polecił jej powtórzyć ci skruchę. Brat, umierając, zostawił dla ciebie list. Ona cię prosi, żebyś tam przyjechał.
— Nie chcę. To nie moje dobro, ani majątek. Ja nie potrzebuję. Posłałem jej potrzebne dokumenty i zupełne zrzeczenie się moje.
— Ona to otrzymała, ale odwiozła i oddała mi. I ten list też dała. A ja jej obiecałem, że ręczę za ciebie, że przyjedziesz, będziesz jej bratem, dasz serce i opiekę. Nie możesz odmówić, gdy cię o dobro proszą. Ot, masz te papiery... A kiedy pojedziesz? Żeby jak najprędzej.
— O, co to, to bezwarunkowo nie prędko. Mam tu nawał roboty urzędowej.