czerpany, już tylko wegetujący, sztucznie podniecony, trzymany przy fikcji życia i młodości zapewne jednem z wszechmocnych „wypada“ — zresztą ruina! Nie protestował przeciw niczemu, bo już niczego bardzo nie pragnął.
Słuchał go Niemirycz, i zdało mu się, że widzi jakieś widmo, opowiadające o rozbiciu i klęsce, i nie zdające sobie sprawy, że o sobie mówi. Bo istotnie to rozbicie nie było winą burzy, było pracą pokoleń tychże samych żeglarzy. Oni zbudowali statek, oni sterowali, im było zapewne z tem dobrze...
Gdy się rozstali po godzinnej rozmowie, hrabia Andrzej rzekł przy pożegnaniu:
— Powiedz, czy mogłem inaczej postąpić? Rozumiesz teraz moje położenie? Nie możesz potępić. Tak być musi.
— Tak być musi! — powtórzył jak echo.
I hrabia Andrzej odszedł, dumny, że go przekonał.
— Zrozumiał, bo sam teraz coś ma! — śmiał się w duchu. A potem pomyślał:
— Nie, Hilda go nie kochała. Nie!
I sprawiło mu to wielką przyjemność.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.