na wpisy. Bardzo ciekawą ma historję. Ojciec jego był kamerdynerem u bankiera. Dobrze się miał, wygodnie, syto, dostatnio. Ożenił się z modniarką, mieli czworo dzieci. Oboje w swych fachach mieli do czynienia ze zbytkiem, strojeni i próżniactwem. Marzyli o tem, jak rozkosznie jest „panować”. Dla siebie zrezygowali z tego ideału: musieli służyć, więc służyli, przeklinając służebne swe stanowisko, nienawidząc swe zajęcie i los. Postanowili życie poświęcić, żeby dzieci nie potrzebowały służyć i pracować. Trzy córki oddali na pensję, syna do gimnazjum. To przedstawiało najmniej siedem lat dla każdego dziecka. Zaczęły się ofiary i starania. Jak wiemy, szkoły są drogie, balast naukowy ciężki, ubranie i utrzymanie czworga uczących się dzieci kosztowne. Ojciec, żeby temu podołać, nauczył się kraść, matka żebrać na wszelkie sposoby. I tak wyczerpując cały swój spryt i wszystkie źródła ofiarności ludzkiej, przepchali dzieci przez szkoły. Wtedy spadł na nich cios. Długo niedomyślny bankier złapał kamerdynera na grubszej nieco kradzieży i zrozumiał, gdzie mu ginęły oddawna różne przedmioty i pieniądze. Dojniak vel Dojczyński — bo i nazwisko „spańszczył“ — został wydalony ze służby i tylko to uzyskał, że nie został oddany pod sąd. Byli tedy na bruku z trzema pannami, fortepianem i synem, który właśnie skończył gimnazjum. Przybyło społeczeństwu, które ich żywiło i wychowywało, sześcioro malkontentów, proletarjuszów uczonych, a nie umiejących nic robić, nikomu służyć. Syn za ujmę sobie miał pracę ręczną, wyrobniczą lub rzemieślniczą; zresztą nie miał do tego muskułów i umiejętności. Miał tylko naukę i patent gimnazjalny, czyli w rzeczywistości mógł czytać i pisać, no i mógł dawać
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/248
Ta strona została skorygowana.