W pałacu dnia tego miało być wielkie przyjęcie dla narzeczonych, więc ruch służbowy był zdwojony i nastrój świąteczny. Termin ślubu naznaczony był na następną niedzielę. Zmierzch zapadł bardzo prędko i, kiedy Niemirycz chciał zapalić lampę i zasiąść do roboty, zjawił się ksiądz Michał, wołając już od progu:
— Żebyś wiedział, co mnie dzisiaj spotkało, jaka pomyślność! Patrz!
I wydobył czerwoną bawełnianą chustkę, rozwiązał supeł i rozłożył na stole. Była pełna złotych pięciorublówek.
Ksiądz patrzał na to z lubością i śmiał się.
— To twoja hrabina mi dziś wręczyła na upamiętnienie małżeństwa syna. Pomodlę się za nich jutro, przy Mszy św., a dziś to wszystko rozdam. Pomyśl, ile to będzie chleba, i odzieży, i węgla, i komorne, i lekarstwo. Nie mogłem się z tobą nie podzielić taką uciechą.
— Czy ksiądz już dzisiaj co jadł? — spytał Niemirycz?
— Czy jadłem? Nie pamiętam. Pewnie jadłem. A może i nie — począł przypominać. — Po Mszy odprowadziłem na Brudno tę biedaczkę, a potem byłem u św. Łazarza, u tej niebogi Józi, a potem wróciłem do domu i zastałem to...
— I ksiądz to porwał i tu przybiegł. Ksiądz nie ma na sobie suchej nitki, zrobił na piechotę mil parę i nic nie jadł. Proszę więc paść oczy widokiem złota, a tymczasem płaszcz wyschnie, i ksiądz zje i wypije. Ksiądz blaszany być musi!
— Blaszany? A może i nie, bo dopiero poczułem, żem naprawdę głodny. Ano, dobrze. Trzeba zjeść, bo nim to się rozdzieli, to i noc się przedrepce.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/251
Ta strona została skorygowana.