Rozebrał się z płaszcza i począł go oglądać frasobliwie.
— Jakie to nietrwałe. Ot, nie donoszę do wiosny! A pomyśleć, jak to się drze na wyrobniku!
Niemirycz posłał stróża do restauracji, nagotował herbaty, a ksiądz, susząc się przy piecu, rozpowiadał, co to on sprawi za to złoto. Promieniał szczęściem. Potem się posilił, ogrzał i zdrzemnął na chwilę, ogarnięty znużeniem i ciepłem. Na dworze deszcz siekł szyby i wicher zawodził.
— Niech ksiądz odłoży do jutra. Toć pora, że psa nie wypędzić! — wzdrygnął się Niemirycz.
— Aha, ale bieda i głód człowieka często na gorszą burzę i ziąb wypędza. Co to za rachuba! Żeby mnie jednemu było ciepło i sucho, to za to może stu niech ziębnie i moknie o głodzie noc całą. Zresztą mnie z samej radości będzie ciepło, a że leje, no to się osuszę. Niech będzie Chrystusowi cześć!
I wyszedł, zabrawszy swój skarb.
Zaraz potem zaczęły karety zajeżdżać do pałacu i ozwały się, zgłuszone wichrem i ulewą, tony orkiestry. Rozpoczął się bal.
Niemirycz napisał parę listów i wziął się do roboty. Ale mu nie szło. Wicher i ta muzyka rozdrażniały go. Żałował, że z księdzem nie poszedł, tak mu ciężko i powoli płynął czas. Ubiegło od wyjścia księdza godzin parę, gdy posłyszał trąbkę Pogotowia; przejechało, na chwilę tylko rzuciwszy swe hasło idei w zwykły huk ulicy. Znowu dłuższy czas tylko wicher i balowa muzyka mieszały się z turkotem i dzwonkami tramwajów, gdy naraz Niemirycz drgnął.
Gwałtownie, ostro ktoś do jego drzwi zadzwonił. W sieni słychać było niezwykły ruch i głosy.
Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/252
Ta strona została skorygowana.