Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

— Dobryś, Sadowski, żeś przyszedł się o mnie dowiedzieć. Jakoś nie bardzo mi źle, wyzdrowieję. Przyjdę do was, nie bójcie się! Ale poco ty nóż trzymasz? Rzuć go!
— Trzymam, bo to ten nóż, co go te hycle w księdza wrazili. Gdzie dźgali?
— W brzuch — odparł Niemirycz.
— No to go w swoim poczują.
— Sadowski! — poruszył się ksiądz ze zgrozą. — Co ty mówisz? Nikt mnie nie dźgał, nikt nie winien. To wypadek.
— Lampa i Franek Dziobaty napadli na księdza.
— Ależ broń Boże! Jacyś dwaj podpili zaczęli się kłócić, ja się wmieszałem... i tak nieszczęśliwie się trafiło. Ty się mylisz: nie widziałem Lampy i Franka.
— Co mi ksiądz zawraca gitarę. A to co?
— To moja chustka.
— Aha, jeden rożek, a resztę widziałem u Lampy w kieszeni. Nawet ją tu mam! O, widzi pan?
Ksiądz chciał chustkę ukryć, ale drab już ją porwał, złożył i, kiwając głową, rzekł:
— I poco ksiądz mnie obełguje? Czy ksiądz niespełna rozumu, czy ki djabeł? Zresztą poco mi księdza gadanie? Ot znak! Im więcej nie trzeba!
Ksiądz się skupił w sobie, szukając jakiegoś wyjścia i obrony, wreszcie rzekł z uporem:
— A ja ci mówię, że to nie prawda, nie prawda, nie prawda. Oni niewinni, nie macie prawa ich karać, ani sądzić! Zlitujcie się, co mi Pan Jezus powie, jak za tę moją nieuwagę, ludzka krew popłynie? Zlitujcie się, Sadowski, toć oni może się nawrócą, świętymi zostaną. Lampie przed tygodniem synka chrzciłem, żona