Wszystko było prawdą, tylko świat stał, dzień się budził, ulica poczynała żyć, gdzieś dzwony biły. Wszystko stało, nie było chaosu, ni kataklizmu żadnego, i on był wśród tego świata. Tedy zwrócił oczy na drzwi i na ludzi, co weszli, i nagle się podniósł. Poznał Hildę i Nielsa Stenów. Stali w swych płaszczach podróżnych, przejęci uroczystym widokiem śmierci. A on doznał na ich widok jakby ulgi, jakby przeczucia, że go ci zrozumieją.
— Witajcie! — rzekł, — ludzie północy! W stosowną przychodzicie chwilę, bo oto wasz Baldur leży!
Stenowie postąpili naprzód, wyciągnęli doń dłonie.
— Przyszliśmy po ciebie — rzekła Hilda spokojnie. — Kto to umarł?
— Słońce, miłość, życie... Baldur wasz! Na świat zmierzch idzie i noc — i noc... Ragnaröku!
— Pójdź z nami! — rzekła.
— Weźcie mnie, zaprowadźcie kędyś, gdziebym nie cierpiał, wskażcie coś niewzruszonego, dobrego, nieskażonego, dajcie wiarę i spokój... Ragnarök, Ragnarök!
I zmożony bólem i męką, osunął się zemdlony na ziemię...